Droga Wielkiego Postu i Wielkanocy #4
Kwitnące wzdłuż moich codziennych ścieżek drzewa, nieustępliwie upominały się o finał wielkopostnych wpisów od kilku tygodni.
W międzyczasie kwiaty jednych drzew przekwitły, inne rozkwitły, a ja ciągle w dylemacie – podzielić się upadkami Wielkiego Postu, czy zachować w sercu…
Dzisiejsza modlitwa Liturgii Godzin orzekająca koniec okresu wielkanocnego dodała mi odwagi i zdecydowania.
Moja droga Wielkiego Postu miała prowadzić ku pełni radości zbawienia – takiego wezwania doświadczyłam u progu tego niezwykłego czasu. Wiodła między innymi przez odzierające ze złudzeń o sobie samej upadki, krzepiące spotkanie z Matką Miriam i świadomość, że potrzebuję drugiego (niezależnie od tego, czy ten drugi tego chce, czy nie).
Jakoś to powszechne, że w Wielkim Poście jesteśmy bardziej czujni na grzech, gotowi do pokuty, rachunku sumienia i przemiany.
Ja miałam odczucia, że moja grzeszność spadła na mnie ze zdwojoną siłą, obnażając moją kruchość i słabość. Przez chwilę próbowałam jakoś „zebrać się w sobie”, „bardziej się postarać”, „zacząć od nowa”. Pośród tych zmagań i determinacji, spłynęła na mnie myśl: Do Mamy!! Przecież jestem Jej oddana, zawierzona! Mama pomoże!
Mama zatroszczyła się o siły i okoliczności sprzyjające porannej modlitwie.
W ślad za tym rozsnuła się mgła okrywająca grzech nie-miłości. Zobaczyłam okoliczności tego grzechu – przestrzenie upadku.
Zobaczyłam napięcie, wynikające z niespełnionych „chciejstw” i pragnień, zawiedzionych „spodziewań” i nadziei, różnice naszych wewnętrznych i zewnętrznych dróg i ścieżek.
Zobaczyłam odbierające pełnię życia schematy myślenia porównawczego.
Zobaczyłam w końcu obrzydliwy nawyk zbuntowanego, judaszowego: „A czemu to nie sprzedano tego olejku (…)?” (por. J 12,5).
Doświadczyłam też, jak cenne jest wsparcie Szymona Cyrenejczyka w ukochanym mężu, empatycznej przyjaciółce, czasem mailu rozsyłanym newsletterem czy wpisie na blogu bliskiej sercu pisarki. I tego, że tej pomocy potrzebuję często sama poszukać, choć zdarza też, że nadchodzi sama z siebie. I, że często po prostu nie będzie idealnie i już.
I tak oto w Wielki Piątek na modlitwie porannej, tuż przed Ciemną Jutrznią nabrałam oddechu wolności i poczułam, że jestem bliżej.
W nocy czuwania przy ukwieconym grobie Ukochanego Pana, doświadczyłam, że ten Grób przynosi Życie i jest pełen życia pomimo…
A teraz, chwilę przed Zesłaniem Ducha Świętego, wiem, że ta pełnia już jest, i jednocześnie jest przede mną. I ciągle będzie.
I pragnę takiej pełni, która ożywia nie tylko mnie.
Rzeki żywej wody…
Droga zakwitła i będzie przynosić owoce…